Informacje

avatar

lepiejnicniemow
z miasta Kraków
7381.69 km wszystkie kilometry
199.00 km (2.70%) w terenie
14d 04h 48m czas na rowerze
21.66 km/h avg
48498 m suma w górę

Kategorie

0.6   100.23   200.3   300.3   400.1   500.3  

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Moje rowery

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lepiejnicniemow.bikestats.pl

Archiwum

Fuj inauguracja :D

Niedziela, 11 grudnia 2016 | dodano:12.12.2016 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria 100
  d a n e  w y j a z d u
101.26 km
2.00 km teren
04:15 h
23.83 km/h
44.33 vmax
7.2 *C
179 HR max( 99%)
144 HR avg( 80%)
290 m kcal






Trasy szczenięcych lat

Poniedziałek, 10 października 2016 | dodano:10.10.2016 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria 100
  d a n e  w y j a z d u
107.90 km
2.00 km teren
04:53 h
22.10 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
1175 m kcal



W dorzeczu Białej i Dunajca

Niedziela, 2 października 2016 | dodano:03.10.2016 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria 200
  d a n e  w y j a z d u
214.80 km
0.00 km teren
09:51 h
21.81 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
1556 m kcal




Tatrzański, Pieniński, Gorczański

Niedziela, 11 września 2016 | dodano:12.09.2016 | linkuj | komentarze(0)
  d a n e  w y j a z d u
206.80 km
0.00 km teren
09:40 h
21.39 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal

Przehyba - Radziejowa

Sobota, 30 lipca 2016 | dodano:17.12.2016 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria 0
  d a n e  w y j a z d u
29.20 km
25.00 km teren
03:06 h
9.42 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
1045 m kcal

Z Rymanowa na zachód

Sobota, 30 lipca 2016 | dodano:25.08.2016 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria 200
  d a n e  w y j a z d u
217.10 km
0.00 km teren
10:48 h
20.10 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
1901 m kcal
- Dostałem urlop!
- Ja nie miałem nigdy, to jakaś nowa choroba?
Chociaż od tego dialogu z Łukaszem upłynęło z 15 lat powoli dochodzę do wniosku, ze to nie tyle choroba, co jakiś obłęd. Po 50 tygodniach nierównej walki z pracą, szefem, szkołami żony, przedszkolem oraz dziećmi człowiek stara się narobić masę zaległości a po 2 tygodniach dochodzi do wniosku, że i tak wszystko na nic.
Tradycyjnie na urlop zabrałem górala: bo nie było miejsca na szosę, bo szosą z fotelikiem nie da rady, bo w ostateczności mam w dwie strony czerwony GSB. Moja Nakamura jest jak przyjaciel w stanie przedzawałowym, wszystko jej dolega, w każdej chwili może się jeszcze znacznie pogorszyć, ale w ostateczności wiem najlepiej co jej jest. Oczywiście pełny przegląd wymagałoby rozebrania na czynniki pierwsze, wymiany, smarowania i składania. Tak na oko ze 2 dni. Na to nie ma czasu i chyba nie będzie. Pozostaje liczyć na szczęście, ewentualnie własne umiejętności.
Sobota 23.00 po całym dniu latania za dziećmi stoję w drzwiach. Juz chyba nawet mi się nie chce, no ale chyba wstyd się wycofać. Słabość jakby sobie poszła, ruszam. Najpierw powoli jak żółw ociężale. No tak, niby jest 2-3 procent, ale za to przez 15 km. Powoli opuszczam pięknie oświetlony Rymanów, jeszcze w Króliku świecą się pojedyncze lampy, za to dalej pozostaje mi wyłącznie Fenix i gwiazdy. Wyjeżdżam prawie na 600 m by zaraz zjechać na 400. Pomimo tego że prognozy zapowiadały naście stopni bliżej 20 jest mi zimno. Noc za to piękna. Drogi kompletnie puste. Dopiero na trasie Rzeszów - Barlinek widać parę aut, ale po 3 km znowu skręcam w bok. Dalej cisza, nic, ewentualnie raz na czas w mijanej wsi budzą się psy. Za to wśród pół i lasów aż miło jechać. W Krępnej robię krótki postój. Zajadam krówki z wodą mineralną, powoli zabieram się za 200m podjazd. Nie staram się nawet niepotrzebnie przyspieszać o ile na oponach 2.1 jest to w ogóle możliwe. Moje zaniepokojenie budzi remont mostu przed Nowym Żmigrodem wracam się kilkaset metrów i widzę kładkę jak w Nepalu. Ciemność, po bokach zardzewiale liny, dziury w siatkach po bokach, pod nogami brakujące deski i do tego bujanie. Lampka tego nie ogarnia, ale przeprowadzam, robie parę fotek i jadę dalej. Co chwilę po lewej widzę flesza, dziwi mnie jednak do tego bezchmurne niebo. Przed Gorlicami robię postój na Lotosie. Czekolada orzeszki woda i cola zajmują mi 20 min. Odkąd decyzja o BBT poszła w las, mam w dupie czas stracony na postojach. Teraz liczy się tylko fun. Jem, pakuje się i zjeżdżam do centrum, żeby za parę metrów odbić na Sękową. Powoli się przejaśnia, niestety w górach jakby pojawiały się chmury. Podjazd robi się coraz bardziej stromy, do tego chmur coraz więcej. 2 km przed szczytem zaczyna padać. Ubieram się, ruszam, przestaje, rozbieram i tak jeszcze 2x. Oczywiście nie tylko kurtkę, ale też ochraniacze na buty. Na szczycie jakby bez deszczu. Po lewej cmentarz z I wojny światowej. Robię sobie krótki postój i zjeżdżam w dół. Jeszcze w Uściu Gorlickim łapie mnie parominutowy deszcz, ale od Ropy jest już słonecznie.
Powrót do domu to już nierówna walka z oponami i drogą 28 z której zjeżdżam tylko na chwilę w Bieczu, zobaczyć coś o czym ciągle słyszę, że warto i ładnie. Nie jestem w stanie zliczyć ile postojów zaliczyłem. Ostatni na stacji w Rymanowie 5 km przed metą był na tyle pamiętny, że nawet pospałem kwadrans leżąc w obok dystrybutora.
Rower przeżył, ja też. Parę podkarpackich i małopolskich gmin zaliczone. Szansa że posprzątam Małopolskę do końca roku nadal rośnie.



Andrychów-Kęty

Środa, 20 lipca 2016 | dodano:25.08.2016 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria 100
  d a n e  w y j a z d u
164.20 km
0.00 km teren
06:50 h
24.03 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
798 m kcal




Sułoszowa Replay

Niedziela, 19 czerwca 2016 | dodano:25.08.2016 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria 100
  d a n e  w y j a z d u
118.20 km
0.00 km teren
04:47 h
24.71 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
1076 m kcal




Maraton Podróżnika

Sobota, 4 czerwca 2016 | dodano:08.06.2016 | linkuj | komentarze(2)
Kategoria 500
  d a n e  w y j a z d u
542.50 km
0.00 km teren
26:53 h
20.18 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
4659 m kcal
W zasadzie zastanawiam się, czy jest sens pisać cokolwiek tydzień po maratonie. Przecież każdy ma na głowie tysiące innych spraw, a to już tylko mało istotna historia.

Prolog

Po powrocie z Parczewa udało mi się przejechać na szosie jakieś 50 km, po czym zaatakowało mnie koszmarne przeziębienie z katarem, kaszlem i gorączką, które trwało mniej więcej do tygodnia przed Maratonem Podróżnika. Na MP pozostał jeszcze kaszel, słyszany przez każdego, kto choć przez chwilę jechał ze mną.

Tydzień przed maratonem postanawiam dojechać na start w ostatniej chwili ze względu na egzamin córki w piątkowe popołudnie. Umawiam się z Pankracym wkręcając go parę dni później, że nie będę miał samochodu skutkiem czego pojedziemy pociągiem i przy odrobinie szczęścia zdążymy na start ostatniej grupy. Pankracy nie załapał, że to żart, więc przejmował się dojazdem a nie maratonem.
Tradycyjna rowerowa pobudka o 4:00 po czterech godzinach spania, szybkie śniadanie, ubieranie i jazda. Pomimo tego, że jestem punktualnie, Pankracek czeka na mnie od paru chwil.

Droga do Kielc leci szybko. O tej porze dnia jest praktycznie pusta, w bazie meldujemy się około 6:30, gdzie widać powolne przygotowywanie się do startu.

Maraton

Dziwnym zbiegiem okoliczności startuję w drugiej grupie. Zaraz po starcie zrywa się emes z taterem i lunatyk. Dwaj pierwsi pojechali, a kolejny raz zobaczę ich pewnie na następnym maratonie. Mi udaje się ustawić w grupie z Wilkiem, Kotem, Wąskim i Żubrem. Pomimo szybkiej jazdy jedziemy równo bez zbędnego szarpania. W trakcie jazdy dowiaduję się na czym polega robienie zdjęć na maratonach – trzeba jechać z przodu i mając najmniej 35 km/h należy wystawić łapę z aparatem do tyłu i pstryknąć. Zauważam, że nawet bez dokręcania osiągam największe prędkości na zjazdach, ale nie jestem w stanie ani chwilę ciągnąć grupy z prędkością powyżej 30 km/h.
W Szczucinie umawiamy się z Żubrem, że dalej jedziemy razem, trochę wolniej i bez niepotrzebnej napinki. W międzyczasie jem, tankuję, wysyłam pierwszego smsa. Ruszamy. Po 2 kilometrach Żubr łapie gumę. Żubr wyjmuje koło, ja zmieniam dętkę, pompuję koło do połowy, po czym daję Żubrowi, żeby dobił według własnego uznania. Jak sam nick wskazuje nie mówiąc już o rozmiarach chłopa nie był to najlepszy pomysł, ponieważ urwał wentyl w połowie, więc zakładam jego drugą dętkę zapasową. Tym razem sam osobiście trzymam wentyl przy pompowaniu. W międzyczasie mija nas paru zawodników, w tym pankracek. Wszyscy chcą pomagać, pytają czy nam czegoś nie brakuje. Miłe to, jednak nie chcemy dodatkowej pomocy, panując nad sytuacją. Odnoszę wrażenie, że Żubr jest trochę zaniepokojony, ma przecież zamiar walczyć o kwalifikację do BBT.

Ruszamy dalej. Niby równo, ale mam wrażenie, że coraz częściej zdarza mi się zostać parę metrów z tyłu. Kilkanaście kilometrów przed Pilznem Żubr łapie kolejną gumę. Jest 13:13 jakby ktoś przesądny chciał wierzyć w pecha ;) Daję mu moją zapasową dętkę i oponę, ponieważ jego opona miejscami wygląda prawie jak szmata. Zakładam, przekładam mocowanie bagażnika, staram się dłubnąć coś w hamulcach. Tym razem wyprzedza nas kilka sporych grup. Tradycyjnie pytają czego nam brakuje. Odpowiadam jasno – szczęścia. Dzwonię do pankracka, żeby zorganizował nam dętki, bo pewnie nie będziemy w Pilźnie przed 14:00. Ponieważ to mu się nie udaje, proszę go, aby gdzieś zostawił nam swoją jedną zapasową, co czyni płacąc za to koniecznością dalszej solowej jazdy.
Powoli zaczynamy wjeżdżać w góry. Jest coraz ładniej, ciepło, ale nie gorąco. Wiatr nie przeszkadza. Żubr trochę mi odjeżdża. Jadę swoim tempem aż do Odrzykonia. Jem, tankuję, pakuję coś na noc, pompuję Żubra koło dużą pompką i bez zbędnej straty czasu ruszam dalej już w całkowitej ciemności. Niestety dzieje się coś złego. Powoli tracę siły. O ile do zamku na butach zaliczam tylko dwa podjazdy, o tyle w dalszej częścipraktycznie każdą górkę odpuszczam. Dojeżdżając do Strzyżowa robię się koszmarnie senny. Rozglądam się za czymkolwiek, gdzie można położyć głowę – stodołą, kopą siana, przystankiem autobusowym. Dopiero parę kilometrów dalej w Nowej Wsi zaprasza mnie do siebie ławka przed szkołą. Najpierw chowam rower w krzaki. Ubieram wszystko co mam, a ostatnią kurtkę na plecak. Ustawiam budzik za 20 minut i kładę się nabrzuchu w kasku i okularach. Budzika oczywiście nie słyszałem, za to budzi mnie koszmarne zimno. Wstaję i od razu jadę dalej. O świcie jestem na 350-tym kilometrze na ostatniej górce. Liczę, że po płaskim będzie się lepiej jechało. Po ominięciu Sędziszowa Małopolskiego i zjechaniu z głównej drogi zatrzymuję się na pierwszym przystanku na śniadanie. Orzeszki solone plus paczka żelków i łyk coli. Musi starczyć, bo więcej nic już nie mam. Jadę coraz wolniej, mam wrażenie że nie utrzymuję nawet 20 km/h. Do tego postoje co pół godziny, na każdej górce, stacji. Na szczęście świadomość, że jest jeszcze ktoś za mną, utrzymuje mi jakąkolwiek dyscyplinę jazdy.

Sandomierz przejeżdżam praktycznie zatrzymując się tylko na smsa. Zaczynają się pagórki, które stają się dla mnie dużym wyzwaniem. Żeby nie usnąć na rowerze leję się po gębie. Za którymś razem nie trafiam i łamię nosek w okularach. Ogarnia mnie pusty śmiech, siadam na asfalcie, szukam, jest. Chowam do kieszeni i jadę dalej. Ostatnie 90 w tempie turystycznym mógłbym zrobić w 4 godziny. Teraz zajmuje mi to ponad 6 godzin. Cały czas w głowie łomocze mi zdanie pankracka: „Pamiętaj, abyś zawsze czerpał przyjemność z jazdy”. Czerpię. Oglądam. Staram się myśleć o czymkolwiek. Oglądam znak drogowy, który do mnie mówi „3 Cierpisz” Odpowiadam mu, że w sumie nie. Oglądam przepiękną drogę dla pieszych i rowerów w Baszycach.
Na mecie czeka na mnie pankracek i parę jeszcze osób. Dostaję medal, zamieniam parę zdań.

Epilog

Żeby jeździć, trzeba jeździć. Przeskoczyć się tego nie da. Do tego choróbsko zrobiło swoje. Ciekawe, czy Vanessa Mae wstydzi się swojego wyniku na olimpiadzie?



Co za dużo, to niezdrowo - Smoleń

Niedziela, 15 maja 2016 | dodano:17.05.2016 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria 100
  d a n e  w y j a z d u
145.80 km
72.90 km teren
07:12 h
20.25 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
1677 m kcal
Ostatnie trzy wyjazdy szosowe to ponad 1000 km. Odnoszę wrażenie, że jeszcze jeden taki wyjazd i zacznę ją szczerze nienawidzić. Gdzieś w połowie tygodnia świta mi w głowie pomysł na zrobienie Smolenia rowerowym szlakiem Orlich Gniazd i powrót przez Sułoszową. Maluję trasę, dzielę się nią z pankracym, a on ją odwraca i dodaje Dolinkę Racławki. Trudno, niech stracę.
Pobudka tradycyjnie o 3:00, szybkie śniadanie, ubieranie. Tym razem nie muszę pakować plecaka bo mam w nim odpowiednie dętki i narzędzia, za to dosyć dużo czasu tracę na przypinanie fenixa, lampki, licznika i nawigacji. Na oko jeszcze oceniam ilość powietrza w kołach – w błocie będzie ok., na asfalt trochę mało. Z domu wychodzę parę minut przed 4:00 i wiem że się spóźnię w umówione miejsce. Spieszę się tak bardzo, że w Parku Białoprądnickim robię szósty czas pomimo tego, że pomyliłem drogę i musiałem szukać mostu.
Kawałek dalej widzę pankracka, który wyjechał mi naprzeciw. Ruszamy najpierw po płaskim, później coraz bardziej pod górę, wjeżdżamy w Dolinę Prądnika gdzie robi się całkiem jasno. Z niecierpliwością czekam na słońce licząc, że uda mi się w końcu zagrzać.
Dojeżdżając do Pieskowej Skały zaskoczył mnie umyty zamek – to prawdopodobnie jeden z efektów niedawno zakończonego remontu. Chwilę wcześniej widzimy pozostałości po pikniku agrotuningowym – między innymi porozwalane grille, golfa 1, calibrę, która za parę minut przejeżdżając przez Sułoszową budzi całą wieś.
Za Sułoszową skręcamy w las, za chwilę mamy również łąki, do tego trawa, glina, ściółka, piasek, korzenie i kamienie. Osiągamy wysokość 450 m npm, wokoło widać same pola, tylko gdzieniegdzie pojedyncze domy. Na północ od nas wystają poszarpane szczyty celu naszej wycieczki.
Kilkanaście kilometrów przed Smoleniem wracamy na asfalt. Najpierw kawałek krajówki, dalej droga przez wsie. Na ostatniej prostej przed zamkiem pankracy wypatruje kundla, który prawdopodobnie będzie chciał się z nami gonić. Kundel wygląda normalnie – taki zwykły Azor od budy, średniej wielkości, brązowy, choć wygląda jak świeżo wypranego. Pankracek postanawia go pogonić i skręca w jego stronę. Kundlo-Azor łapie pobocze, ale nie spodziewa się, że ja też go pogonię. To dla niego za dużo. Wpada do głębokiego na 2 m rowu, a my ubawieni jedziemy dalej. Za kilkanaście sekund słyszymy ujadanie – kundlo-Azor wydostał się z rowu i postanawia nas gonić. Na szczęście szczekaniem wystarczająco wcześnie nas o tym informuje i udaje nam się bezpiecznie oddalić. Najbardziej z tej lekcji zastanawia mnie fakt, że pomimo naszej niespodziewanej reakcji kundlo-Azor osiągnął swój cel.
Po 3h 2 min osiągamy cel. Najpierw pole namiotowe, na którym spędziłem swoją pierwszą w życiu noc pod namiotem 8721 dni wcześniej. Dalej pankracek wyciąga mnie na zamek. Zaliczamy wieżę, kręcimy się po zamku może 10 min. Pogoda nadal jak w marcu: wiatr, +5 st C i trochę słońca.
Kolejnymi punktami wyprawy ma być punkt widokowy, dolina bez wody i kolejny punkt widokowy. Zaczynamy się poruszać pieszymi szlakami, które często są tak strome, że nie da się ani wyjechać, ani zjechać. Do tego często mokre kamienne lub drewniane schody, rosa i trawa po pas. O krzakach nie wspomnę. Proponuję pankrackowi, żeby zjechał jeden stromy kawałek, obiecując mu, że go zgłoszę do nagrody Darwina, ale niestety odmawia. Może da się namówić następnym razem. Na tym kawałku trasy najbardziej spodobały mi się dwie drogi przez dolinkę, oddalone od siebie o 5 metrów, nie przecinające się na odcinku kilku kilometrów, z których jedna biegnie w województwie śląskim, a druga w małopolskim.
Jazda przez las ma swoje plusy – piach utrudnia kręcenie, przez co jest cieplej, drzewa zatrzymują wiatr, a czasem nawet wychodzi słońce. Wreszcie jedzie się miło i przyjemnie, lecz niestety kiedyś trzeba wrócić na asfalt i skorygować trasę, bo średnia spadła do 18 km/h i będzie ciężko wrócić do domu na południe. Jedziemy więc asfaltem przez Klucze, Olkusz. Zaliczamy na szybko Dolinkę Racławki. Przed Rudawą pankracek odbiera telefon, skutkiem czego przypomina mi się zagadka:
Kto jest lepszym przyjacielem: żona czy pies?
Zamknij żonę i psa w bagażniku, wróć za godzinę i zobacz, kto będzie się bardziej cieszył na Twój widok?

Od Rudawy wieje cały czas w plecy. Osiągamy zawrotną prędkość około 30 km/h. Parę minut przed 12:00 jestem w domu. Pierwszy raz strava pokazuje więcej podjazdów, niż plan wg rwgps i wykonanie etrexem.